17 wrz Rozmowy MyTap: Rok stepowania w Barcelonie | Emilia Witowska
Dziś moim gościem jest Emilia Witowska, tancerka teatru muzycznego w Gdyni, która w sezonie 2019/20 pojechała do Escola Luthier de Musica y Dansa w Barcelonie, gdzie szkoliła się w ramach specjalnego programu dedykowanego tancerzom stepującym.
Dziś opowie nam o swoich doświadczeniach na Professional Tap Training Program w Escola Luthier.
Opowiedz nam o sobie. Czym się zajmujesz?
Pochodzę z Warszawy, gdzie skończyłam szkołę baletową im. Romana Turczynowicza, a od 5 lat pracuje w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni.
Jak zaczęła się Twoja przygoda ze stepowaniem?
W pewnym momencie odkryłam, że w kontekście musicali dużo bardziej niż sam taniec, podoba mi się stepowanie. Nie wydawało mi się jednak jeszcze wtedy możliwe by się tym zająć na poważnie. To był rok 2009 i o stepowaniu praktycznie w ogóle się wtedy nie mówiło.
Po skończeniu szkoły baletowej wiedziałam już, że chcę pracować w musicalach. I tak też się stało. Dostałam pracę w Teatrze Roma w spektaklu „Upiór w Operze”.
Po roku tytuł zszedł z afisza, miałam trochę wolnego czasu i gdzieś przypadkiem dowiedziałam się o studiu Pani Jiriny Nowakowskiej. Zimą 2011 roku zapisałam się do Pani Jiriny na zajęcia i tak się zaczęła moja przygoda ze stepowaniem.
Około rok później odbywały się castingi w Romie do „Deszczowej Piosenki” i dostałam się do obsady. Choreografię robiła Agnieszka Brańska. Wiele osób z obsady, tak naprawdę uczyło się stepowania podczas prób choreograficznych. Pierwsze dwa miesiące polegały na wyrównaniu poziomu wszystkich do takiego, który zadowalałby Agnieszkę Brańską. Dopiero później ćwiczyliśmy już choreografie i ustawienia.
W „Deszczowej Piosence” występowałam przez 2 lata. Wystąpiłam też w serialu „Bodo”, gdzie w jednym z ostatnich odcinków, była duża scena stepowana.
Natomiast poza „Deszczową Piosenką” i poza tym serialem, nic więcej ze stepowaniem nie robiłam.
Wprawdzie wróciłam na zajęcia do Pani Jiriny na około rok, ale miałam takie wrażenie, że to stepowanie to jest taka dodatkowa umiejętność w moim tanecznym CV, z którą niewiele mogę zrobić. Przecież taka „Deszczowa Piosenka” zdarza się raz na wiele lat.
W międzyczasie przeprowadziłam się do Gdyni. Jeśli chodzi o repertuar, to w teatrze też nie ma spektakli ze stepowaniem. Czasami w ramach koncertów Sylwestrowych wrzucany jest jakiś jeden numer. Miałam więc poczucie, że jestem jedną z kilku osób w tym środowisku, która potrafi to zrobić, a nie ma planów repertuarowych, żeby to się mogło rozwijać.
Wydawało mi się, że co się nauczyłam to jest moje, ale nie mam za bardzo co z tym zrobić.
Stepowanie zaczęło się jednak wtedy w Polsce rozwijać.
Tak, obserwowałam cały czas jak rozwija się środowisko stepowania w Polsce.
W Warszawie na przykład, Anula Kołakowska zapraszała do Tip Tap instruktorów z Barcelony, ale nigdy nie miałam okazji wziąć udziału w tych warsztatach.
O szkole Luthier dowiedziałam się od Marty Brize, którą poznałam na zajęciach u Jiriny Nowakowskiej, a która dostała na jednych z tych warsztatów w Tip Tap, stypendium na program do Luthier w Barcelonie. Zachowałam sobie informację o tej szkole gdzieś z tyłu głowy.
Pomyślałam, że jak będzie okazja, to może się kiedyś wybiorę.
Jednak przez długi czas stepowanie było dla mnie kolejną techniką tańca, którą umiałam się posługiwać (a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało).
Jak to się stało, że jednak podjęłaś decyzję „jadę tam”!
Trafiłam na informację, iż w Londynie odbywają się otwarte audycje do musicalu „42nd Street”.
Do Londynu jeżdżę dosyć regularnie, oglądać spektakle.
Pomyślałam, że to dobry moment by znowu się tam wybrać i wziąć udział w castingu. Takie otwarte audycje w Londynie zdarzają się bardzo rzadko i chciałam taką okazję wykorzystać.
Zdawałam sobie sprawę, że mogę nie mieć szans, mimo wszystko pojechałam, po to by zobaczyć jak wyglądają i na jakim poziomie są castingi w Londynie.
Spektakl „42nd Street” był już w repertuarze, jedynie wymieniana była obsada. Specjalnie więc przyjechałam kilka dni wcześniej, aby obejrzeć spektakl.
Casting absolutnie mi nie poszedł. To był jeden z gorszych moich występów, ale zobaczyłam wielu świetnie stepujących ludzi. To mi bardzo otworzyło oczy. Zdałam sobie sprawę, że to nie jest jakiś odsetek tancerzy, który potrafi stepować, tylko że to jest duże grono osób robiących to na świetnym poziomie.
Postanowiłam, że wracam do stepowania i chcę coś z tym zrobić więcej.
Przez cały rok we własnym zakresie stepowałam i szukałam warsztatów. Tak znalazłam Tap On Barcelona, pojechałam i to ten wyjazd przypieczętował moją decyzję o zaangażowaniu się w stepowanie. Zdecydowałam też, że gdy tylko będę mogła, pojadę do Luthier na ten roczny program.
Powiedz nam zatem czym jest Luthier i do kogo jest skierowany program?
Pełna nazwa szkoły to Escola Luthier de Musica i Dansa, czyli szkoła muzyki i tańca.
Najpierw została założona ta część muzyczna, o ile się nie mylę przez mamę naszego dyrektora tanecznego Guillema Alonso. Jego mama prowadziła szkołę muzyczną, a on otworzył tą szkołę taneczną.
Jest to szkoła tańca, którą teoretycznie można porównać do każdej szkoły tańca operującej u nas, oferującej różne techniki taneczne. Ale to, co ją wyróżnia, to ilość godzin przeznaczona na stepowanie i specjalny program dedykowany stepowaniu.
Oprócz standardowego grafiku zajęć, na które każdy się może zapisać, szkoła oferuje Professional Tap Training Program. Ten kurs trwa trzy trymestry, ale były też osoby, które brały udział np. tylko w pierwszym trymestrze lub zaczynały naukę od drugiego trymestru.
Program w Luthier jest dedykowany osobom, które chcą się rozwijać w kierunku stepowania.
Stepowanie jest przedmiotem wiodącym, oprócz tego w programie mieliśmy także historię stepowania, zajęcia muzyczne, taniec jazzowy, klasykę. Jednym słowem, długie godziny spędzone na sali tanecznej.
Do programu może zgłosić się każdy. Należy wypełnić formularz zgłoszeniowy, który jest dostępny na stronie szkoły, przesłać swoje taneczne CV oraz film z nagraniem, jak się stepuje.
Czy są jakieś wymagania co do tego filmu?
Jedyne wymaganie jakie znalazłam na stronie to konkretna długość filmu. To zgłoszenie ma ułatwić zakwalifikowanie danej osoby na konkretny poziom. Są trzy poziomy zaawansowania: średniozaawansowany; średniozaawansowany/ zaawansowany i zaawansowany.
Jedyne wytyczne do rozróżnienia tych poziomów to określenie jak długo do tej pory uczyłeś się stepować. I to jest dosyć względne. Bo przecież możesz po roku świetnie stepować, a możesz 10 lat stepować hobbystycznie, raz na jakiś czas, i Twój poziom będzie niższy.
Stąd to nagranie, które ma ułatwić przypisanie kandydata do odpowiedniej grupy.
Natomiast na poziomie zgłaszania się, musisz wybrać poziom, który Cię interesuje.
Ja robiłam poziom średniozaawansowany/ zaawansowany i miałam bardzo zróżnicowaną grupę.
Z mojego punktu widzenia, ten proces wysyłania filmów jest trochę takim sitem, żeby nie zgłaszali się ludzie przypadkowi. Bo jeśli ktoś wysyła film, to znaczy, że mu zależy na tym programie.
Obowiązuje też opłata administracyjna za wysłanie zgłoszenia.
Nie jest to jednak jedyny sposób, żeby się dostać do szkoły Luthier.
A jakie są jeszcze inne, możliwe drogi?
Instruktorzy z Luthier często prowadzą warsztaty zagraniczne. Zdarza się, że podczas tych warsztatów przydzielają stypendium do udziału w programie. Jest jednorazowa zniżka między 200 – 500 EUR. Trzeba wtedy zgłosić swoją chęć wyjazdu na taki program instruktorowi prowadzącemu. On potem obserwuje na warsztatach te osoby i typuje te, które kwalifikują się do programu. W ten sposób ich poziom zaawansowania został zweryfikowany.
Tak było np. podczas warsztatów z Rubenem Sanchezem, które organizowała Anula Kołakowska w Warszawie. Właśnie podczas tych warsztatów do programu zakwalifikowała się Marta, o której wspominałam wcześniej.
Jaki jest koszt udziału w programie?
Dokładne kwoty podane są na stronie internetowej Luthier. Kwota co roku delikatnie się zmienia, jest też zależna od poziomu.
Poziom najniższy (średnio-zaawansowany) ma mniej godzin i dlatego jest trochę tańszy.
Koszt całoroczny to między 3500 – 3700 EUR. Jeżeli jedziesz na cały rok i zapłacisz z góry to dostajesz zniżkę.
Jest też możliwość płatności co 3 miesiące, wtedy sumarycznie ta kwota jest trochę wyższa.
Opowiedz nam proszę trochę więcej o samym programie. Jakie są przedmioty. Czego się nauczyłaś, co Cię zaskoczyło?
Od poniedziałku do czwartku mieliśmy dwa razy po 1h15 min stepowania, czyli łącznie 2,5 h stepu dziennie.
Każda z tych dwóch lekcji danego dnia była z innym nauczycielem. W poniedziałki i środy była jedna para nauczycieli, we wtorki i czwartki kolejna, co nam daje 4 nauczycieli stepowania w tygodniu. Piątki były nieco luźniejsze i ze stepowania mieliśmy tylko 1,5 godziny improwizacji.
Ci nauczyciele po 3 miesiącach się zmieniali.
Dla mnie to jest jedna z głównych korzyści tego programu w Luthier. Możliwość uczenia się u różnych ludzi, poznania ich stylu i spojrzenia na stepowanie. Pięcioro nauczycieli w ciągu jednego tygodnia to jest naprawdę ogromna korzyść i jedna z tych rzeczy, którą doceniam najbardziej.
To szansa by przekonać się kto na jakiej technice pracuje, jak prowadzi zajęcia, jak tłumaczy. Kto Ci bardziej pasuje, a kto mniej.
Oprócz stepowania mieliśmy też zajęcia dodatkowe wpisane w program (taniec jazzowy typowo musicalowy, lindy hop, zajęcia z aktorstwa, muzyka dla tancerzy).
Zajęcia z muzyki dla tancerzy były naprawdę świetne, jedne z najlepszych, jakie kiedykolwiek miałam.
Prowadził je perkusista. Były nastawione na poznanie nut, ćwiczenia rytmiczne z metronomem. Mieliśmy też dyktanda rytmiczne np. nauczyciel grał nam jakiś rytm, a my musieliśmy go zapisać lub dostaliśmy nuty i musieliśmy je wyklaskać.
Uczyliśmy się rozliczania (jak liczyć utwór czy choreografię).
Mieliśmy sporo ćwiczeń na improwizacje. Zadania typu „na trzecią miarę w czwartym takcie musisz klasnąć, a tak przez pozostałe trzy takty robisz dowolne kroki (głównie stepowane)”. Naprawdę świetne zajęcia, głównie praktyczne z odrobiną teorii i naprawdę dużo mi to dało.
Mieliśmy też przez jeden trymestr anatomię, prowadzoną przez fizjoterapeutkę. Historię stepowania. W trzecim trymestrze (który z powodu pandemii się nie odbył) mieliśmy mieć zajęcia odnośnie światła i dźwięku na scenie. Do tego dwa razy w tygodniu stretching.
W piątki mieliśmy zajęcia wspólne z poziomem zaawansowanym i to był balet na poziomie open. Ja z racji tego, że mam za sobą 9 lat szkoły baletowej, wypisałam się z nich i zapisałam się do grupy na poziomie zaawansowanym.
Te zajęcia dodatkowe były na poziomie ogólnym, mniej więcej średnio-zaawansowanym, dlatego można było wypisać się z tych zajęć i przepisać się do innej grupy na niższym lub wyższym poziomie.
Bardzo fajne było też śpiewanie standardów jazzowych. Dostawaliśmy teksty, których uczyliśmy się na pamięć. Było to bardzo przydatne, bo jak wiesz, znajomość standardów jazzowych bardzo się przydaje w stepowaniu, zwłaszcza w improwizacji.
Gdy znasz piosenkę, nie skupiasz się już na melodii, tylko koncentrujesz się na zadanym ćwiczeniu na improwizację i jest Ci po prostu łatwiej.
Body percussion to był totalny atak na mózg. Wydaje Ci się, że potrafisz klasnąć, tupnąć w tym samym czasie, a okazuje się, że to jednak nie jest takie proste.
W jakich godzinach odbywały się zajęcia?
Wszystkie zajęcia były rozpisane mniej więcej między 9:30, a 14:00 – 15:00.
Później jeśli ktoś chciał, mógł zapisać się na dodatkowe zajęcia (wszystkie, które oferowała szkoła, a które nie były częścią programu). Płaciliśmy za nie tylko 2 EUR za 60 min zajęć, a cena standardowa wynosiła kilkanaście euro. Sporo osób z tego korzystało.
Mieliśmy też zalecane, a w zasadzie to obowiązkowe, zarezerwowanie sobie małej sali na praktykę indywidualną. To mnie bardzo zaskoczyło, na plus. Zalecano nam, by zarezerwować salę na co najmniej godzinę w tygodniu. Guillem (dyrektor szkoły Luthier) sugerował by rezerwować ją sobie nawet na dwie godziny w tygodniu. Taka indywidualna praktyka naprawdę dużo daje. Możesz usłyszeć to, jak Ty brzmisz, przekonać się jak Twoje ciało pracuje. To było coś czego musiałam się nauczyć, taka indywidualna praca, na którą był tutaj duży nacisk.
Dlaczego ta indywidualna praktyka była Wam zalecana?
Wiesz co, bo na przykład na zajęciach ćwiczyliśmy chwilę pull backi, ale później prowadzący przechodził do następnego ćwiczenia, sugerując nam, żeby te pull backi już szlifować samodzielnie.
Jak mówił „fajnie byłoby na zajęciach zrobić coś więcej. Po to mamy salki, żebyście mogli tam ćwiczyć samodzielnie, a my teraz z programem idziemy dalej. Moglibyśmy przez miesiąc ćwiczyć jeden element, ale to trochę nie o to chodzi. Jesteście dorośli i do Was należy ten odcinek pracy, którą musicie wykonać samodzielnie, żebyście widzieli jak Wasze ciało funkcjonuje. Co Wam wychodzi, a co nie i nad czym pracować.”
To był element w programie istotny, do którego ja nie byłam przygotowana.
W szkole baletowej pracujesz razem, wg konkretnego schematu i oczekuje się od Ciebie konkretnego efektu. Dokładnie wiesz jak masz się ruszać i wyglądać. A tu nie.
Moje odkrycie po tym pobycie jest takie, że jednak nie ma jednej słusznej techniki stepowania.
W zależności od tego, na jakiego nauczyciela trafisz to owszem możesz być proszony by wykonywać dane ćwiczenie w taki, a nie inny sposób, natomiast najważniejsze jest w tym wszystkim to, żebyś ty wiedział jak Twoje buty brzmią. Co zrobić, jak przenieść ciężar ciała, żeby uzyskać taki, a nie inny dźwięk. Żeby pobawić się tym dźwiękiem, pobawić się krokami. Poszerzać we własnym zakresie swoje umiejętności.
Zajęcia to jedno, ale ta indywidualna praktyka jest ważniejsza. Bez tego nie ma improwizacji, bez tego może Ci być trudniej wykonywać ćwiczenia.
Moje największe zaskoczenie, jednak pozytywne.
Co ci się najbardziej podobało podczas pobytu w szkole Luthier?
Na pewno ilość gościnnych prowadzących. Poza wszystkimi nauczycielami z programu, mieliśmy w pierwszym trymestrze zajęcia z Derickiem Grantem z USA. Mieliśmy z nim regularnie zajęcia przez ok 1,5 miesiąca.
W pierwszym trymestrze gościnnie pojawił się też Steven Harper z Brazylii.
Gdy przyjeżdżał gościnny nauczyciel, to wszystkie zajęcia ze stepowania w tych dniach, w których był w szkole, mieliśmy z nim.
To był taki 2-3 dniowy warsztat tylko z tym prowadzącym.
Oprócz Stevena odwiedził nas też Mark Yonally z Chicago Tap Theater oraz Chris Matallo z Brazylii razem ze swoim partnerem Jimem Hamiltonem, który jest perkusistą. Ona prowadziła zajęcia całkowicie bez muzyki, natomiast on wygrywał nam rytm, do którego stepowaliśmy.
Przez 6 miesięcy poznałam 4 zagranicznych prowadzących. To mi niesamowicie otworzyło oczy na stepowanie na świecie.
Każdy z nich prezentował inne podejście i inną technikę.
Za te dodatkowe zajęcia nie musieliśmy nic dopłacać.
Ogromnym plusem byli ci goście oraz ilość prowadzących na miejscu. Miałam okazję się przekonać, które podejście mi się podoba, a które trochę mniej.
Mając tyle godzin widzisz progres, postępy, wiesz nad czym musisz dalej pracować.
Czyj styl jest Ci zatem najbliższy?
Lubię zajęcia z Estefanią Porqueras ze względu na bardzo konkretne uwagi jak pracować.
Rubena Sancheza cenię za konkret i za to, że kładzie duży nacisk na to, by wymagać od siebie.
Podobały mi się bardzo taneczne zajęcia z Sharonem Lavi. Od samego początku zwraca uwagę na pracę rąk, układa konkretne rysunki. Powstają naprawdę fajne choreografie.
Z gości zagranicznych zafascynował mnie Mark Yonally, ze względu na to, że on pracuje na loose ankle technique, a to jest technika, którą bardzo lubię i którą chcę zgłębiać.
Czy coś jeszcze szczególnie Ci się spodobało w programie?
Dużym plusem były improwizacje. Zawsze się ich bałam, kojarzyły mi się z castingami tanecznymi, gdzie w sumie miało się wrażenie, że trzeba trochę czytać w myślach choreografa. Że trzeba go zachwycić i trochę się popisać, żeby zwrócił na mnie uwagę w tym tłumie. Nigdy tego nie lubiłam.
A tutaj dostaliśmy bardzo dużo cennych uwag, różne podejścia do improwizacji. Nauczyłam się, że jest wiele ram, które można sobie narzucić przy improwizacji i jak bardzo ta świadomość pomaga.
Coś podobnego co Ty teraz robisz w #szufladachinspiracji.
Okazuje się, że można się nauczyć improwizacji.
Tak, tylko trzeba nad tym pracować. To nie jest łatwe, ale już się tego tak nie boję. Wiem, że nie muszę stepować bardzo szybko, ale że mam swoje kroki, które mogę wykorzystać.
To co mnie jeszcze zaskoczyło, to to co mówiłam wcześniej. Nacisk na tą indywidualną praktykę i to, że nie ma jednej słusznej wersji wykonania kroku. Balet przyzwyczaił mnie do tego, że np. plie wykonujesz w dany sposób. Koniec kropka. Nie ma innej drogi.
I idę do jednego, drugiego, trzeciego prowadzącego, mówię, że mam z czymś problem i pytam jak mam to robić, a dostaję pięć różnych odpowiedzi.
Na początku myślałam, że się popłaczę. Ja po to przyjechałam do tej szkoły, żeby się dowiedzieć jak mam wykonywać konkretne rzeczy, a dostaję często wykluczające się odpowiedzi.
Dopiero z czasem się okazało, że każdy tak naprawdę miał rację, tylko trzeba wykorzystać to co oni mówili. Przetrawić to przez siebie właśnie podczas tej indywidualnej praktyki i podczas zajęć.
Ja ostatecznie znalazłam swój własny sposób np. na pullbacki. Ale mam świadomość, że on jest miksem metody A i metody B.
Czy coś było na minus?
Tak, jest kilka rzeczy, o których warto wspomnieć.
Aby zgłosić się do programu wymagana jest pełnoletność, ale w górę nie ma limitu wieku. Dzięki temu jest fajna atmosfera. Wszyscy jesteśmy dorośli i wiemy po co tu przyjechaliśmy. Relacje z nauczycielami, pomimo tej relacji uczeń – nauczyciel, były raczej koleżeńskie.
Zdarzały się jednak relacje typowo szkolne, ja jestem nauczyciel, ty jesteś uczeń i nic nie wiesz.
Nie lubię takiego podejścia. Warto powiedzieć, że to nie jest szkoła z ocenami, to nie jest uniwersytet. Po ukończeniu programu nie dostaje się dyplomu upoważniającego np. do nauczania.
Dostajesz jedynie poświadczenie, że byłeś na tym kursie z wypisanymi zajęciami i odbytymi godzinami. I takie nastawienie niektórych prowadzących, taka maniera mi nie odpowiadała. Na szczęście to nie dotyczyło zajęć ze stepowania.
Brak spójnego, jednolitego programu nauczania, był dla niektórych osób minusem.
Co masz na myśli mówiąc brak spójnego programu? Czy co roku jest inny program realizowany?
Co roku zmieniają się prowadzący. Nie ma jednolitego programu, jakichś wytycznych, że po ukończeniu programu na poziomie średnio-zaawansowanym niezależnie od roku, w którym weźmiesz w nim udział, będziesz umieć to i to.
Nie ma ram programowych. W efekcie jeśli ktoś np. w jednym roku robił poziom średnio-zaawansowany, a w kolejnym zaawansowany zdarzało się, że np. uczył się tego samego standardu tanecznego, tylko szybciej.
Nie możesz się też porównać do tego samego poziomu z zeszłego roku.
Nie ma też gwarancji, że będziesz mieć tego konkretnego nauczyciela w czasie pobytu w Luthier. Zdarza się, że dany instruktor jest w rozpisce programowej, ale ostatecznie np. ze względu na swoje liczne wyjazdy zagraniczne, ten plan ulega zmianie.
Czy sądzisz, że tak jest dlatego by zachęcić ludzi do udziału 2-3 lata z rzędu w programie?
Sądzę, że wpływ ma bardziej na to fakt, że to jest Hiszpania i tak po prostu wychodzi:) To może być wynik ich luzu i ogólnego podejścia do życia. Może też dlatego, że szkoła Luthier nie jest w żaden sposób kontrolowana przez Ministerstwo Edukacji. To jest program od początku do końca wymyślony przez Guillema. Myślę, że dlatego jest dość ruchomy, bo prowadzący często wyjeżdżają na warsztaty zagraniczne.
Po tych 6 miesiącach, jaką u siebie widzisz największą korzyść z pobytu?
Odblokowanie się w improwizacji. Co prawda jeszcze muszę popracować nad tempem, ale to co jest dla mnie najważniejsze, to świadomość dlaczego coś mi nie wychodzi.
Nauczyłam się też lepiej rozliczać muzykę w stepowaniu. Przerzuciłam się na sposób liczenia do 4.
Technicznie też widzę, że się mocno rozwinęłam.
Mam też po tym pobycie w Luthier olbrzymią wiedzę o stepowaniu.
W tym roku program był skrócony ze względu na pandemię koronawirusa na świecie. Jak sobie poradziłaś z kwarantanną na obczyźnie?
Siedziałam na kanapie, słuchałam podcastów (śmiech).
Dlaczego nie wróciłaś do Polski?
Było zbyt duże zamieszanie i zorganizowanie sobie powrotu do Polski byłoby bardzo nerwowe. W tak krótkim czasie nie udałoby mi się zabrać ze sobą wszystkich rzeczy, nie wiedziałam, czy i kiedy mogłabym potem po nie wrócić.
My wtedy mieliśmy 2 tygodnie do pokazu na zakończenie trymestru. Ponieważ nikt nic nie wiedział, panowało nastawienie, że może warto przeczekać ten miesiąc. Liczyliśmy na to, że w połowie kwietnia wrócimy na salę w Luthier. Sądziłam, że łatwiej będzie mi przeczekać tam na miejscu, niż latać tam i z powrotem w sytuacji, gdy są pozamykane granice i obowiązuje kwarantanna.
Czy podjęłabyś ponownie decyzję o wyjeździe?
Nie zostałabym teraz na drugi rok z rzędu, bo nie udźwignęłabym tego finansowo, organizacyjnie, tak życiowo.
Natomiast mogłabym kiedyś przyjechać na kolejny rok, już na poziom zaawansowany lub po prostu na krócej. Nawet na tydzień.
Z tym przyjazdem na tydzień trzeba się jednak dobrze wstrzelić. Z racji tego, że cała szkoła funkcjonuje w trybie trymestralnym to lepiej przyjechać w październiku lub potem w styczniu, w kwietniu.
Opowiedz nam proszę trochę o samej organizacji takiego wyjazdu. W jaki sposób znalazłaś mieszkanie?
Jak już wszystkie zgłoszenia do Luthier zostały przyjęte i wszyscy byli zapisani, dostaliśmy do siebie kontakty nawzajem. W razie gdybyśmy chcieli szukać mieszkania razem. Dostaliśmy też namiary na nauczycieli lub innych pracowników Luthier, którzy mają do dyspozycji pokoje czy mieszkania.
Natomiast szkoła nie ma własnego zaplecza więc na początku uruchomiłam pocztę pantoflową. Znajomi, znajomi znajomych.
Facebook jest przydatny i np. grupa „Polacy w Barcelonie”. Problem z Facebookiem jest jednak taki, szczególnie na tych dużych międzynarodowych grupach, że jest tam dużo oszustów. Pojawiają się boty (automatyczne odpowiedzi).
Są też strony hiszpańskie z ogłoszeniami o mieszkaniach na wynajem.
Bardzo popularne są agencje mieszkaniowe. Można spróbować wynająć pokój od prywatnej osoby, jednak większość rynku jest zdominowana przez agencje nieruchomości. Są też agencje relokacyjne i ja z tego rozwiązania skorzystałam. Taka agencja, za dodatkową opłatą, szuka dla Ciebie mieszkania na miejscu. Przesyłali mi zdjęcia mieszkań, które odwiedzili i miałam pewność, że one odpowiadają rzeczywistości.
Dużo osób najpierw wynajmuje pokój przez Airbnb i już będąc na miejscu szuka docelowego lokum.
Czy jest możliwość podjęcia pracy równolegle w trakcie trwania programu?
Tu dużo zależy od nastawienia. Jeśli wiesz, że musisz pracować, to tak się zorganizujesz, by znaleźć ten czas w tygodniu.
Wiele dziewczyn pracowało jako opiekunki do dzieci. Tu często miały przewagę osoby anglojęzyczne (native speakers), bo ich zadaniem było mówić do dzieci po angielsku.
Część osób pracowała udzielając korepetycji z języków obcych. Można też pracować w pubach czy restauracjach, ale na pewno przydaje się wtedy znajomość języka hiszpańskiego.
Warto już przed przyjazdem poszukać sobie pracy np. poprzez portale typu LinkedIn. Osoby będące trenerami personalnymi, nauczycielami jogi, tańców swingowych, mają szansę znaleźć pracę w tych obszarach. Dlatego warto wcześniej chociażby sprawdzić jakie są możliwości.
Można szukać pracy weekendowej, bo w weekendy nie ma zajęć.
Także reasumując, jest możliwość, ale trzeba się postarać.
Jak sobie poradziłaś fizycznie z tak dużą ilością zajęć? Czy ciało w pewnym momencie nie odmówiło Ci posłuszeństwa?
Ze względu na pracę tancerki w teatrze, często pracuję po 8 godzin dziennie, jestem przyzwyczajona do tak intensywnego trybu.
Ale mimo wszystko stepowanie to jest inna technika i ciało inaczej pracuje. Na początku największym moim problemem był ból w śródstopiu.
Zajęcia ze stretchingu 2 razy w tygodniu bardzo dużo tutaj pomagały, rozładowały napięcia.
Ale miałam tak, że jednego dnia kończyłam klasykę późno wieczorem, a następnego dnia rano miałam już stepowanie. I nie było problemem to, że się nie mogłam obudzić, tylko to, że moje ciało było po tej klasyce bardzo spięte. To są jednak dwie zupełnie różne techniki i ciało inaczej pracuje.
Z czasem doceniliśmy to, że zajęcia w piątki były luźniejsze. To pomagało się zregenerować.
Wśród uczestników programu chodzi taka opinie, że ten pierwszy trymestr jest na rozgrzewkę. Rozglądasz się, sprawdzasz jakie są możliwości. W styczniu dokładasz sobie zajęć i już powoli zaczynają się kontuzje. Natomiast ten trzeci trymestr, ze względu na przygotowania do zakończenia roku i do gali w teatrze, to okres kiedy zdarzają się wszystkie możliwe kontuzje.
Mnie niestety ze względu na pandemię ten trzeci trymestr w Luthier ominął, nie miałam szansy się przekonać czy tak jest w rzeczywistości.
Bardzo dużo zależało od wcześniejszego przygotowania fizycznego i od świadomości swojego ciała. Stosowania technik relaksacyjnych lub czasem po prostu odpuszczenia jeśli czujesz, ze Twoje ciało tego potrzebuje.
Tak na zakończenie, czy jest coś czym chciałabyś się jeszcze podzielić?
Jeżeli ktoś się boi zgłosić gdziekolwiek, na jakieś zajęcia czy warsztaty to polecam, żeby się nie bać. Nie bać się tych formalności.
Polecam pisać do organizatorów i pytać jeśli mamy jakieś wątpliwości.
Często my sami sobie budujemy taki obraz, że albo jesteśmy gorsi, albo nie wystarczająco dobrzy, by przyjechać na taki program. Często to nie jest prawda. Trzeba się skonfrontować i zobaczyć jak to wygląda na świecie.
Jeździć, pytać, nie bać się. Najwyżej okaże się, że to nie jest mój poziom, albo, że jeszcze nie tym razem.
Co dalej u Ciebie ze stepowaniem?
Nadal chcę pojechać do Chicago i uczyć się u Marka Yonally’ego. Idealnie byłoby też załapać się na zajęcia do Sama Webera, bo ja jestem fanką loose ankle technique, a to przecież mistrz tej techniki.
W tym roku akademickim Luthier na cały trzeci trymestr zaprasza Sarę Reich, więc kto wie, może pomyślę o wypadzie do Barcelony.
Wiem już też u kogo w Stanach bym chciała się uczyć, ale wiem, że życie bywa różne i nie mam konkretnego planu, że za 5 lat chcę gdzieś dojść.
Chcę dalej się rozwijać w stepowaniu, ale zobaczymy co życie przyniesie.
Emilia, bardzo Ci dziękuję za rozmowę!
Ja również dziękuję.